Przewodnik ekonomiczny #8: Czy dobrobyt zniechęca do pracy?
Nie lubię sformułowania „socjał”. Uważam, że jest on „genetycznie obciążony”. Obciążony latami, gdy tzw. państwo dobrobytu oraz jego programy społeczne były bezpardonowo zwalczane.
Zwalczanie to nie odbywało się oczywiście wprost. Nikt nie mówił ludziom „a teraz ograniczymy wam kochani obywatele prawo do zasiłku?”. Albo „świadczenie wprawdzie pozostanie, ale obłożymy je taką ilością formalności i wymogów, że sami przestaniecie się o nie ubiegać, bo uznacie je za uwłaczające”. Tak oczywiście nie było. Zamiast tego trwało właśnie ciche obrzydzanie. Skuteczne sugerowanie, że pomoc państwa jest dla przegrywów. I że to - tak naprawdę - żadna pomoc. Tylko wręcz przeciwnie. Beneficjentom państwa dobrobytu robi się krzywdę. Bo „socjał” ich „rozleniwia”, „tworzy złe wzorce” i „zniechęca do pracy”.
Czy naprawdę tak jest? Czy naprawdę świadczenia społeczne zniechęcają do pracy, rozleniwiają i tworzą złe nawyki społeczne? Odpowiedź krótka brzmi „nie”! Ani literatura ekonomiczna ani eksperymenty naturalne związane z wprowadzaniem konkretnych programów socjalnych nie dają niezbitych dowodów na potwierdzenie takiej tezy. Można oczywiście zawsze znaleźć jednostkowe przypadki życia z zasiłku. A potem tak je medialnie nagłośnić żeby stworzyć odpowiedni społeczny klimat pod stosowną zmianę. Tak to nieraz działało w przeszłości. Nie tylko w Polsce, ale także w wielu gospodarkach rozwiniętych.
Ale co pokazują badania? Spójrzmy choćby na najnowszą pracę na ten temat autorstwa Manasi Desphande (Uniwersytet Chicagowski) i Michaela Muellera-Smitha (Uniwersytet Stanu Michigan). Ekonomiści dowodzą w nim, że owszem programy socjalne faktycznie zniechęcają ludzi do pracy. Ale uwaga, chodzi o bardzo specyficzny typ ludzkiej aktywności. To „praca”, którą można by nazwać… kryminalną.
Wspomniane badanie opiera się na naturalnym eksperymencie z roku 1996. W Stanach Zjednoczonych nastał wtedy czas obcinania zdobyczy powojennego państwa dobrobytu. Nie robili tego bynajmniej kojarzeni z takim podejście republikanie. Lecz przeciwnie - cięcie „socjalu” odbywało się z inicjatywy demokratycznej administracji prezydenta Bill Clintona - i to on tak naprawdę zasłużył na miano „amerykańskiej Margaret Thatcher”.
Właśnie w ramach jednego z takich posunięć w 1996 roku weszła w życie tzw. ustawa o osobistej odpowiedzialności i pracy. „Zreformowała” ona zasiłki dla osób z niepełnosprawnościami (tzw. Dodatkowe dochody zabezpieczające, po angielsku SSI). Zmiana polegała na tym, że beneficjenci tego programu, którzy ukończyli 18 lat musieli jeszcze raz stanąć przed komisją. I udowodnić, że pieniądze im się wciąż należą. Wielu odpadało. Sumy nie były duże (maksymalnie kilkaset dolarów). Robiły jednak - zwłaszcza dla słabiej zarabiających - sporą różnicę.
Jak każda zmiana w prawie także i ta stworzyła dwie kategorie beneficjentów. Ci, którzy skończyli 18 lat przed wejściem w życie ustawy nadal dostawali świadczenie na starych zasadach. Ci, którzy mieli „pecha” obchodzić osiemnastkę po tej dacie bardzo często benefit tracili. W efekcie stworzyły się w naturalny sposób dwie grupy kontrolne. I to właśnie ich dalsze losy zaczęli porównywać badacze.
Z tego porównania wyszły dwie rzeczy.
Po pierwsze, nie było większych różnic pomiędzy poziomem aktywności zawodowej w jednej i drugiej grupie młodych ludzi. Innymi słowy - i jedni i drudzy pracowali mniej więcej podobnie. W zależności od tego jaka była akurat koniunktura na rynku pracy. Te kilkaset dolarów w kieszeni nie robiło różnicy.
Różnicę było widać za to w poziomie aktywności kryminalnej. W grupie, która straciła benefity było o 30 proc. większe prawdopodobieństwo na wejście w konflikt z prawem. A jakby ktoś miał wątpliwości jakiego typu to były przestępstwa, to autorzy badania dość dokładnie ten temat precyzują. Otóż były to głównie: kradzieże, włamania i handel narkotykami (mężczyźni) i kradzieże, oszustwa (głównie podszywanie się pod kogoś) oraz prostytucja (kobiety). Nie ma więc wątpliwości, że są to dokładnie tego typu przestępstwa, które stanowią najprostszą drogę do podreperowania budżetu. Pieniądze „utracone” z powodu obcięcia zasiłku były w ten sposób po prostu uzupełnione.
Co więcej - efekty wcale nie dotyczyły wyłącznie ludzi bardzo młodych. Trend widać było także nawet po dwudziestu (i więcej) latach. Bo przecież tyle czasu już minęło od roku 1996 i dysponujemy danymi umożliwiającymi taki wgląd w długofalowe konsekwencje odcięcia ludzi od „socjalu”. Oczywiście swoje robił też dobrze znany efekt kuli śniegowej. Kto raz wszedł w konflikt z prawem i komu „przybito wyrok” ten dużo łatwiej lądował w areszcie w czasie dalszego życia. Można nawet postawić tezę, że koszty związane ze ściąganiem i karaniem wspomnianych przestępstw w całości niwelował „oszczędności” jakie przyniosły budżetowi państwa amerykańskiego reformy z roku 1996.
Kto się uprze ten może twierdzić, że to amerykańska specyfika albo naciąganie danych pod z góry przyjętą tezę. I że badanie Desphande i Muellera-Smitha niczego nie dowodzi. W porządku, rozumiem. Uprasza się jednak w tej sytuacji o zastosowanie tych samych rygorów do dowodzenia tezy przeciwnej. To znaczy, że socjał zniechęca do pracy. Bo takich dowodów brakuje. A dominuje tu ideologiczne chciejstwo nie poparte niczym poza „bo mnie się tak wydaje”.
O autorze:
Rafał Woś, dziennikarz i publicysta ekonomiczny. Pracował w "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Polityce" i "Tygodniku Powszechnym". Obecnie członek redakcji "Salonu24". Autor kilku książek m.in. "To nie jest kraj dla pracowników" czy "Dziecięca choroba liberalizmu". Współautor scenariusza do filmu fabularnego "Gierek". Laureat szeregu najbardziej prestiżowych nagród dziennikarskich.